Jakie produkty je moja 7 miesięczna córka? Kiedy zaczynałyśmy przygodę z rozszerzaniem diety, byłam przerażona. Nie wiedziałam czym karmić moje dziecko, żeby nie zniechęciło się do jedzenia i żeby jej nie zaszkodzić. Jednak po przeczytaniu setek artykułów i zastanowieniu się nad tym dogłębnie stwierdziłam, że będę dawać jej to, co sama uważam za zdrowe. I myślę, że dokonałam dobrego wyboru, bo mała rozwija się dobrze i je bardzo chętnie.
Jakie produkty je moja 7 miesięczna córka?
Na początku chcę przypomnieć, że nie jestem dietetykiem i wszystkie wpisy na temat odżywiania nie powinny być poradnikiem, a raczej inspiracją dla Was. Jeśli chodzi o moje podejście, to zapoznałam się z różnymi metodami rozszerzania diety, mam też wiedzę na temat zdrowego odżywiania i na tej podstawie układam menu mojej córki.
- Warzywa – właściwie wszystkie, jakie mamy w domu. Jak do tej pory najbardziej zajada się tym, co mamy z ogródka rodziców i teściów, czyli wszystkie korzenne, dynię, buraki, fasolkę szparagową i pora. Kupujemy też na bazarku brokuły, ziemniaki i szpinak. Te warzywa je głównie pod postacią zup (pisałam o tym TUTAJ), bo tak najbardziej lubi, a szpinak trafia do mojego koktajlu (szpinak, maślanka, banan), którym do czasu do czasu dzielę się z Jagódką. Ostatnio jadła nawet hummus, który przyrządziłam z ciecierzycy, bez dodatku soli.
- Owoce – tutaj też stawiamy na sezonowość, więc zajadamy się głównie gruszkami, jabłkami i śliwkami. Poza tym jemy banany i awokado. A od czasu do czasu kupujemy musy z Hippa lub Bobovity – wybieramy te z jagodami, porzeczkami lub truskawkami, o których świeżą wersję już ciężko w sklepach. Na początku podawałam jej gotowane musy z jabłek, ale słodziłam je bananem bo mała komicznie się krzywiła :). Czyli można powiedzieć, że od początku jadła surowe owoce. Jednak najczęściej gotując śniadaniową kaszę dorzucam owoce pod koniec gotowania, żeby trochę zmiękły. Natomiast po południu najczęściej dostaje już tylko surowy owoc.
- Kasze – wszystkie, jakie mamy w domu, poza gryczaną paloną. A mamy ich sporo: jaglana, orkiszowa, bulgur, kuskus, gryczana niepalona, orkiszowa, jęczmienna i pęczak. Mała bardzo je lubi, dlatego codzienne jedzenie kaszek to przyjemność. Staram się je zawsze moczyć przed gotowaniem.
- Nabiał – tutaj działam ostrożnie i nie przesadzam z ilością. Od około tygodnia dodaję od czasu do czasu łyżeczkę serka wiejskiego lub jogurtu do kaszki. Raz na kilka dni mała pije kilka łyżeczek koktajlu na maślance lub jajko.
- Mięso – 2 – 3 tygodnie po rozpoczęciu rozszerzania diety, zaczęłam gotować zupki z odrobiną kurczaka (wiejskiego) lub indyka. Mała jadła też cielęcinkę, a dosłownie wczoraj spróbowała świeżego dorsza, kupionego w sklepie osiedlowym, który po wczorajszym obiedzie otrzymał miano mojego ulubionego. Ryba była naprawdę świeża i stosunkowo tania.
- Pieczywo – dwa razy upiekłam bułki orkiszowo-pszenne z pełnego ziarna z dodatkiem białej mąki. Jednak na sucho mała nie chce ich jeść, dlatego czasem moczę je w zupce i tak jej podaję.
- Przyprawy – kurkuma, odrobina cynamonu, pieprz, majeranek itp. Właściwie nie boję się dodawać żadnych, poza solą, której jeszcze nie jadła.
Co pije?
- Mleko mamy – karmimy się nadal piersią, chociaż częstotliwość spożywania mleka zmalała. Jednak w nocy bez tego ani rusz.
- Woda – Jagódka uwielbia pić wodę z kubeczka Doidy i podaję jej ją do każdego posiłku. Soków nie dostanie do 1 roku życia, a potem mam nadzieję, że będę już miała wyciskarkę i takie soki mam zamiar jej podawać. Zastanawiam się też nad wprowadzeniem czystka, ale muszę kupić jakiś inny od tego, który mam, bo jest bardzo ostry w smaku.
Czego nie je moja 7 miesięczna córka?
- Cukier – i marzę o tym, żeby ten stan utrzymał się jak najdłużej. Nie dosładzam niczego, nie kupuję produktów z cukrem. Nie stosuję też mojego ukochanego ksylitolu, bo Jagódka jest jeszcze za mała. Jak do tej pory słodycz owoców i maminego mleka to jedyna jakiej zaznała :).
- Sól – jest całkowicie zbędna i mam zamiar nie podawać jej przynajmniej do roku życia. Dzięki temu ja też mniej solę, bo często dojadam po małej zupki (najczęściej na kolację) i przyprawiam je tylko delikatnie do smaku. Bułki też piekę bez soli, to samo z przygotowaniem hummusu czy guacamole.
- Miód – nie jest zalecany, bo może uczulać, więc musi poczekać.
- Grzyby – są ciężkostrawne.
- Orzechy – może się zakrztusić i np. orzeszki ziemne lub sezam mają dużo alergenów. Ale nie wykluczam, że w późniejszych miesiącach mała spróbuje mojego ukochanego masła orzechowego.
- Żywność przetworzona – wiadomo. Sama prawie wcale nie jem, więc małej tym bardziej nie będę podawać. Lubię gotować, mam super sprzęt, więc przygotowywanie potraw dla mojego dziecka nie stanowi dla mnie żadnego problemu.
- Mleko krowie – póki pije mleko mamy uważam to za zbędne.
Na początku może wydawać się to bardzo dużo. Ale dopiero po dwóch tygodniach podawania jej warzywnych owocowych puree zaczęłam gotować zupy (notabene z tych samych warzyw) i kaszki ( z dodatkiem tych samych owoców). Teraz stopniowo dodaję jej jakieś nowości jak rybka, awokado czy jogurt.
Wydaje mi się, że do diety mojej córki podchodzę zdroworozsądkowo i nie ograniczam jej za bardzo w obawie przed… no właśnie czym? Chcę, żeby mała lubiła jeść zdrowo i kolorowo i tak też uczę ją od początku. Uczę ją też, że jedzenie trzeba gryźć, dlatego od początku dostaje jedzenie z grudkami lub pokrojone na malutkie kawałeczki. I cieszę się, że tak dobrze to jedzenie jej idzie :).
A jak Wy rozszerzacie, rozszerzałyście dietę Waszych maluszków. Czy zmieniłybyście coś z perspektywy czasu?
Jeśli ten post okazał się dla Was wartościowy, proszę podzielcie się swoją opinią w komentarzu, dajcie łapkę w górę (Facebook) lub kliknijcie w serduszko (Instagram).
Podobne wpisy